Jacy tacy i mały Witkacy listy do babci i gówniarzy
Stanisław Ignacy Witkiewicz
Listy tom I
Państwowy Instytut Wydawniczy
Warszawa 2013
List do babci Elwiry pisany przez ośmioletniego Ignacego.
Zakopane, 1893
Wszystko w opracowaniu Tomasza Pawlaka.
Kto się za tego typu poezyję nie obraża Niech się sam za gówniarza uważa.
Przeglądam duchem wszystkich wielbicieli moich twarze I myślę sobie, och, psiakrew!, czy wszyscy są gówniarze? Tacy powiedzą, że nawet szmira to jakieś wprost prawdziwe cacy, Byle by tylko podpisane było S i I Witkacy!, Ach, bo Witkiewicz tak dobry jest i doskonały, Że nie wiadomo już, czy nawet on oddawał kały! Może on nie srał i nie robił pipi, Taki On ach!, genialny jest!
Ci wielbiciele pełni są bezkrytycznego, ach!, zachwytu, Bez względu na to, ach!, czy dzieło wyszło z głowy mej, czy też z odbytu, Czy też mój mózg trawiły wszystkie narkotyki świata, Łącznie z odorem dorożkarskich bud i stęchłych bram, Które tak dobrze są mi znane, lecz nie z Kielc, bo muszę wyznać, ach! że nigdy nie bywałem tam.
A prawdziwy przyjaciel powiedziałby, Ignacy, pewien utwór ci uwłacza, Ja dla twojego dobra takie gówno wrzucę tam gdzie jego miejsce, czyli wprost do sracza, To choć od dawna jestem, proszę pani, ten tak zwany zimny trup, Takiemu mógłbym nawet wskazać własny grób!
Ale nie! Znalazł się wielbiciel , baran zatwardziały, Co utwór ten wyłuskał, ach!, jak gniazdo pluskiew spod powały, I ścierwo mi się, proszę pani, wywróciło w grobie, Gdy ten wielbiciel gówniarz użył wiersza mego, o psiakrew!, By wyblwać z pyska swoje fobie, Fobie, którymi zionie jak ohyda i śmierdząca zmora, Że człowiek widzieć może go jedynie jako cuchnącego własnym sosem, ach, potwora, Więc zamiast śpiewać, ten wielbiciel witrolejem sika w pyski, gębą sra, Gdy mu muzyczka skądsiś gra.
A przecież każdy by się poznał nawet na Borneo lub w Afryce czarnej, że w tekście tym są głównie jakieś substytuty marne, I tak ohydna wprost intencji małość, forma, ach, wulgarna, Gdzie metafizyk głąb wypiera, ach, namiastka wprost koszmarna, Że to nie przejdzie, w każdym razie to jest fe, A do tego napisane nie krwią, ale gównem, bardzo źle! Ja nawet nie chcę tego! ! Nie! Nie! Nie!
Dlatego błagam wielbicieli moich, och!, psiakrew! gówniarzy, Niechaj zamilkną, ach!, ta szmira niech się ze mną nie kojarzy, A spośród tych gówniarzy wszystkich, panie Raj, Panu zabraniam wielbić siebie naj!, Bo niedługo, ach, zapomną wszyscy żem autorem “Matki” oraz “W małym dworku” I pamiętać będą tylko o tym grafomańskim, ach, potworku, I mnie tak sobie będą wyobrażać - symbol, jako szczyt ohydy, Jako jakiś Paramount najgorszej pseudoliterackiej brzydy.
I nie chcę, potąd wielbicieli mam, co z tyłka sączy im się mowa w śliskim kłamstwie, W zaczajonej za nim złośliwości, chęci krzywdy I zlekceważenia, ach!, i zwykłym chamstwie. I tak nie znoszę w ogóle obłudnych gówniarzy, Ale gdy mymi wielbicielami śmieli być - Tym gorzej! Precz ode mnie, gatunku wraży! I niech mi się Raj nigdy więcej nie ukaże, (wolę z czartami w piekle po wsze czasy tkwić I w najpiekielniejszych wprost stosunkach z nimi być!), A wielbicieli mych gówniarzy wszystkich w kupie - Jak rzekłem, zwalę gnatem – dla ekonomii – po olbrzymiej wspólnej dupie.
Kto się za tego typu poezyję nie obraża
OdpowiedzUsuńNiech się sam za gówniarza uważa.
Przeglądam duchem wszystkich wielbicieli moich twarze
I myślę sobie, och, psiakrew!, czy wszyscy są gówniarze?
Tacy powiedzą, że nawet szmira to jakieś wprost prawdziwe cacy,
Byle by tylko podpisane było S i I Witkacy!,
Ach, bo Witkiewicz tak dobry jest i doskonały,
Że nie wiadomo już, czy nawet on oddawał kały!
Może on nie srał i nie robił pipi,
Taki On ach!, genialny jest!
Ci wielbiciele pełni są bezkrytycznego, ach!, zachwytu,
Bez względu na to, ach!, czy dzieło wyszło z głowy mej, czy też z odbytu,
Czy też mój mózg trawiły wszystkie narkotyki świata,
Łącznie z odorem dorożkarskich bud i stęchłych bram,
Które tak dobrze są mi znane, lecz nie z Kielc,
bo muszę wyznać, ach! że nigdy nie bywałem tam.
A prawdziwy przyjaciel powiedziałby, Ignacy, pewien utwór ci uwłacza,
Ja dla twojego dobra takie gówno wrzucę tam gdzie jego miejsce, czyli wprost do sracza,
To choć od dawna jestem, proszę pani, ten tak zwany zimny trup,
Takiemu mógłbym nawet wskazać własny grób!
Ale nie! Znalazł się wielbiciel , baran zatwardziały,
Co utwór ten wyłuskał, ach!, jak gniazdo pluskiew spod powały,
I ścierwo mi się, proszę pani, wywróciło w grobie,
Gdy ten wielbiciel gówniarz użył wiersza mego, o psiakrew!,
By wyblwać z pyska swoje fobie,
Fobie, którymi zionie jak ohyda i śmierdząca zmora,
Że człowiek widzieć może go jedynie jako cuchnącego własnym sosem, ach, potwora,
Więc zamiast śpiewać, ten wielbiciel witrolejem sika w pyski, gębą sra,
Gdy mu muzyczka skądsiś gra.
A przecież każdy by się poznał nawet na Borneo lub w Afryce czarnej,
że w tekście tym są głównie jakieś substytuty marne,
I tak ohydna wprost intencji małość, forma, ach, wulgarna,
Gdzie metafizyk głąb wypiera, ach, namiastka wprost koszmarna,
Że to nie przejdzie, w każdym razie to jest fe,
A do tego napisane nie krwią, ale gównem, bardzo źle!
Ja nawet nie chcę tego! ! Nie! Nie! Nie!
Dlatego błagam wielbicieli moich, och!, psiakrew! gówniarzy,
Niechaj zamilkną, ach!, ta szmira niech się ze mną nie kojarzy,
A spośród tych gówniarzy wszystkich, panie Raj,
Panu zabraniam wielbić siebie naj!,
Bo niedługo, ach, zapomną wszyscy żem autorem “Matki” oraz “W małym dworku”
I pamiętać będą tylko o tym grafomańskim, ach, potworku,
I mnie tak sobie będą wyobrażać - symbol, jako szczyt ohydy,
Jako jakiś Paramount najgorszej pseudoliterackiej brzydy.
I nie chcę, potąd wielbicieli mam, co z tyłka sączy im się mowa w śliskim kłamstwie,
W zaczajonej za nim złośliwości, chęci krzywdy
I zlekceważenia, ach!, i zwykłym chamstwie.
I tak nie znoszę w ogóle obłudnych gówniarzy,
Ale gdy mymi wielbicielami śmieli być -
Tym gorzej! Precz ode mnie, gatunku wraży!
I niech mi się Raj nigdy więcej nie ukaże,
(wolę z czartami w piekle po wsze czasy tkwić
I w najpiekielniejszych wprost stosunkach z nimi być!),
A wielbicieli mych gówniarzy wszystkich w kupie -
Jak rzekłem, zwalę gnatem – dla ekonomii – po olbrzymiej wspólnej dupie.